Idea jabłek klubowych - Ta odmiana uratowała tamtejszy biznes
W zeszłym miesiącu rozmawialiśmy o szeroko pojętej idei jabłek klubowych. To dobry zaczynek do dalszych rozważań nt. kondycji branży sadowniczej w naszym kraju. Wiemy, że jabłek będzie w tym roku więcej i to nie tylko w Polsce, ale także w innych krajach europejskich. Konkurencja międzynarodowa będzie coraz silniejsza. Przed nami ogromne wyzwania…
Dlatego w tym kontekście chciałbym jeszcze raz przypomnieć, że to najwyższy czas, aby zmienić sposób myślenia o produkcji jabłek, o znaczeniu hodowli i odpowiedniego marketingu. Wracając do idei klubu, o którym rozmawialiśmy w ubiegłym miesiącu, przypomnę, że odmiana nie musi być idealna, ale musi odpowiadać gustom konsumenta. Tak przecież było w przypadku odmiany Honeycrisp, której wprowadzeniu na rynek towarzyszyła świetnie przeprowadzona kampania marketingowa. Po wielu latach amerykańscy konsumenci mający dość bezpłciowych, "plastikowych" jabłek typu Red Delicious wreszcie otrzymali jabłko wysokiej jakości, a przede wszystkim smaczne! Za które nadal są gotowi zapłacić dużo więcej. Mimo tak wielu wad tej odmiany, jak problemy z uprawą i przechowywaniem, podatność na uszkodzenia podczas transportu, krótki "shelf life", odmiana odniosła gigantyczny sukces na tamtejszym rynku. Honeycrisp nigdy nie był i nie będzie odmianą eksportową, jabłkiem globalnym. Wielu ekspertów podkreśla jednak, że ta odmiana uratowała tamtejszy biznes jabłkowy, pozwoliła przetrwać sadownikom trudne czasy i dała impuls do zmian. Śmiem twierdzić, że wprowadzenie odmiany Cosmic Crisp jest dzieckiem sukcesu udanej kampanii Honeycrispa w Stanach Zjednoczonych. Amerykańscy sadownicy zdali sobie sprawę, że przy tak nasyconym rynku, dużej konkurencji, całorocznej dostępności owoców jagodowych, coraz szerszej gamy owoców egzotycznych, potrzeba wyjątkowego jabłka, aby sprostać tej konkurencji. Odmiany wspartej przemyślaną strategią marketingową, popartą autorytetem znanych osób. Dzięki tym działaniom odmiana Cosmic Crisp ma dużą szansę powtórzyć sukces Honeycrispa z tą różnicą, że tym razem może to być sukces na nieco większą skalę – wykraczającą poza granice Stanów Zjednoczonych.
Polskie sadownictwo wymaga natychmiastowych zmian i przemyślanej strategii, a nie tylko sadzenia czegokolwiek, gdziekolwiek
Dlaczego nam nie udało się, mimo podjętych prób przez poszczególnych sadowników, zaistnieć z tą odmianą?
Po pierwsze wprowadzaliśmy ją nielegalnie, po drugie na małą skalę bez jakiejś strategii marketingowej, promocji. W dzisiejszym świecie wprowadzenie nowej odmiany jabłek (innych owoców) musi być wydarzeniem, doskonale przygotowaną strategią. Bez działań zakrojonych na szeroką skalę nawet najbardziej genialna odmiana nie gwarantuje sukcesu. W przeciwnym razie ten proces będzie trwał latami i czasem może się udać – tak było dawniej – Szampion, Ligol, Red Jonaprince. Jednak w obecnej chwili tego czasu nie mamy i polskie sadownictwo wymaga natychmiastowych zmian i przemyślanej strategii, a nie tylko sadzenia czegokolwiek, gdziekolwiek, byle więcej, odmian nie akceptowanych przez konsumentów. W dzisiejszym dynamicznie zmieniającym się świecie przyszłość odmiany Idared i wielu innych odmian sadzonych w naszych sadach jest przesądzona. Co więcej, odmiany typu Red Delicious, Prince, Golden Delicious promowane i polecane do nasadzeń przez wielu naszych ekspertów, handlowców są odmianami przeszłości, bez perspektyw na przyszłość. To prawda, że w tej chwili musimy je mieć w swojej ofercie, bo tego wymaga rynek. Należy jednak podkreślić, że dzięki tym odmianom raczej jedynie zaistniejemy na jakichś określonych, docelowych rynkach, ale niestety globalnego rynku nie zawojujemy, nie zdobędziemy. Jedyną globalną odmianą, jaką mamy w polskich sadach, jest Gala. Niestety, muszę zmartwić sadowników, że Gala również nie jest odmianą przyszłości, jest to odmiana teraźniejszości, odmiana na dziś. Dzięki niej jedynie możemy zaistnieć na rynku światowym, niektóre z tych rynków być może zdobędziemy, jednak pod warunkiem, że dostarczymy tam owoce najwyższej jakości. W przeciwnym razie polskie jabłka będą kojarzyć się na świecie z bylejakością, niską ceną, a polscy eksporterzy z tymi, którzy popsuli ceny, rozregulowali kolejny rynek (patrz Egipt). Niestety, obawiam się masowych nasadzeń Gali w naszym kraju i pojawienia się za kilka lat dużej ilości jabłek kiepskiej jakości, które zaleją nie tylko nasz polski rynek i popsują wizerunek kolejnej odmiany.
Mamy jedne z najnowocześniejszych obiektów do sortowania jabłek w Europie, w których często nie mamy czego sortować
Funkcjonujemy tu i teraz, a diagnoza i perspektywy polskiego rynku jabłek nie napawają optymizmem.
Niestety, przykro to stwierdzić – przespaliśmy ostatnie 10–15 lat. Nie wiem, czy powodem tego był bliski i chłonny rynek rosyjski, który po wprowadzeniu embarga nagle się załamał. Łatwość sprzedaży uśpiła czujność sadowników, handlowców – którzy nie widzieli potrzeby dywersyfikacji sprzedaży i poszukiwania nowych rynków. Czy też może dotacje unijne, które z jednej strony zmodernizowały nasze gospodarstwa, a z drugiej strony rozdmuchały nadmiernie nasadzenia i produkcję jabłek w naszym kraju (i nie tylko jabłek). Co więcej, z jednej strony mamy jedne z najnowocześniejszych obiektów do sortowania jabłek w Europie, w których często nie mamy czego sortować – brakuje jabłek najwyższej jakości, odmian poszukiwanych na nowych rynkach. Zaś z drugiej strony sadownicy produkujący owoce wysokiej jakości mają problemy z ich zbytem po satysfakcjonujących cenach (minimalna różnica między ceną przemysłu a deseru). Bańka, w której żyliśmy, pękła, przy wzrastających kosztach energii elektrycznej, paliwa, nawozów, obsługi kredytów, a przede wszystkim kosztów pracy wiele gospodarstw będzie miało poważne kłopoty finansowe. Już w tej chwili brakuje środków na bieżące wydatki, utrzymanie gospodarstw, nie mówiąc o nowych inwestycjach.
Po prostu weźmy sprawy w swoje ręce, nikt za nas tego nie zrobi i nie zmarnujmy tego potencjału
Na co zatem powinniśmy pilnie zwrócić uwagę?
Mam nadzieję, że obecny kryzys będzie motorem zmian, impulsem, który zmieni polskie sadownictwo. Aby tak się stało, potrzeba współdziałania wielu stron – sadowników, handlowców, naukowców, podmiotów powiązanych z branżą przy realnym wsparciu i zaangażowaniu rządu, władz samorządowych. Obawiam się, że sami sadownicy sobie nie poradzą, tym razem kryzys jest o wiele głębszy niż w 1989 r. Wtedy wystarczyło kilku liderów, żeby zmienić oblicze polskiego sadownictwa, przeprowadzić rewolucję, w którą z zapałem zaangażowali się sadownicy. Mamy olbrzymi potencjał, wiemy jak nowocześnie, bezpiecznie produkować owoce, jesteśmy otwarci na świat, zmiany, innowacje. Po prostu weźmy sprawy w swoje ręce, nikt za nas tego nie zrobi i nie zmarnujmy tego potencjału, który mamy – bo za kilka lat nie będzie czego odbudowywać. Według mnie największą wartością polskiego sadownictwa są ludzie – fantastyczni, zaangażowani, pełni zapału, innowacyjni sadownicy, którzy trzydzieści lat temu zmienili swój mikroświat. Wspaniałe chłodnie, sortownie, maszyny są oczywiście niezbędne, ale jest to jedynie dodatek, uzupełnienie nowoczesnej produkcji, a bez ludzi za kilka lat będzie to jedynie sterta złomu. Tak więc najwyższy czas na zmiany.
Czytaj także: „Za duży socjal”, aby Polak pracował w sadzie? Brak ludzi do zrywania jabłek
Według mojej subiektywnej oceny najsłabszą stroną polskiego sadownictwa jest handel. Przypadkowi handlowcy, prezesi bez pomysłu na biznes, bez strategii, nie stosujący w handlu nawet podstawowych narzędzi marketingowych. Na palcach jednej ręki możemy policzyć grupy producentów, które aktywnie i realnie próbują zdobywać nowe rynki, przeprowadzać udane kampanie w kraju i za granicą. Większość grup pośredniczy jedynie w sprzedaży owoców i jest biernymi obserwatorami rynku. Jedyną strategią, jaką dysponują, jest niska cena bezimiennych jabłek, którą psują zarówno rynek wewnętrzny, jak i rynki zagraniczne (jeszcze raz przypominam o Egipcie). Niestety, na końcu tego łańcucha jest sadownik i to on najbardziej odczuwa skutki takiej polityki.
„Złote czasy” uśpiły naszą czujność, nie zmusiły nas do myślenia perspektywicznego, długoterminowego
Funkcjonujemy jednak w konkretnych uwarunkowaniach gospodarczo-politycznych...
Również działania rządu, agencji skarbu państwa, jak ARiMR, raczej w małym stopniu ukierunkowują rozwój sadownictwa. Śmiem twierdzić, że większość olbrzymich unijnych środków finansowych, delikatnie mówiąc, została nienajlepiej wykorzystana. Tak – z jednej strony pomoc zmodernizowała nasze gospodarstwa, powstały grupy producentów, ale z drugiej strony „złote czasy” uśpiły naszą czujność, nie zmusiły nas do myślenia perspektywicznego, długoterminowego. Wiele podejmowanych działań promocyjnych wygląda jak zabawa małych dzieci, brakuje koordynacji, strategii, pomysłu. Nasze działania marketingowe są bardzo przypadkowe – "raz tu, raz tam". Po czym po zakończeniu danej kampanii promocyjnej brak jest naszych przedstawicieli na tych rynkach, na najważniejszych międzynarodowych wydarzeniach, jak np. ostatnio na Expo w Dubaju! Wciąż huraoptymistycznie podchodzimy do zdobywania nowych rynków (np. chińskiego), podczas gdy nie udało nam się zdobyć rynków bliskich (Niemcy, Anglia). Brakuje nam pomysłu na targi w Berlinie – od wielu lat podobne stoisko, brak dynamiki, zaskoczenia, ogólny marazm…
Niestety, obecnie brakuje nam również liderów, którzy pociągnęliby za sobą innych, brakuje przemyślanej strategii, pomysłu, a może nawet wizji na najbliższe dziesięć, dwadzieścia lat. Mam nadzieję, że obecny kryzys wykreuje takich liderów, trudne czasy zawsze temu sprzyjają. Nie mamy już czasu, musimy podjąć działania jak najszybciej, w przeciwnym razie za kilka, kilkanaście lat nie będzie w Polsce sadowników i sadownictwa. I to bynajmniej nie jest żart, już w tej chwili w wielu gospodarstwach nie ma chętnych do przejęcia tych wspaniałych biznesów, brakuje studentów ogrodnictwa na uniwersytetach, a młodzi ludzie nie widząc w tym sensu, celu i motywacji, wybierają inne ścieżki rozwoju.
Być może jestem w błędzie, może przyszłość sadownictwa w Polsce będzie inna, bardziej przypominająca wizję Stanisława Lema. Pozostanie nieliczna część młodych sadowników – pasjonatów, w sadach będą jeździły autonomiczne pojazdy wykonujące zabiegi agrotechniczne – pryskanie, koszenie, cięcie, a owoce z drzew będą zbierały roboty. Według mnie ta wizja jest równie prawdopodobna jak pierwsza, a w rzeczywistości pewnie będzie coś pośredniego – przynajmniej u nas.